Liceum Ogólnokształcące
im. Wojska Polskiego

W NOWYM DWORZE MAZOWIECKIM

Różnice pomiędzy Polską a Anglią

Jak sam tytuł wskazuje, w mojej relacji z pobytu w Londynie podczas projektu Comenius zajmę się przede wszystkim różnicami jakie zaobserwowałem na anglojęzycznej wymianie. Na wstępie chciałbym od razu wyjaśnić pewne istotne sprawy, a mianowicie, ten artykuł to tylko i wyłącznie moje spostrzeżenia z wymiany, są to jedynie moje osobiste przygody ze Zjednoczonego Królestwa. Jeśli mowa o tych z negatywnym wydźwiękiem -mam nadzieję ,iż przyszli uczestnicy projektu ich nie zaznają…

Po pierwsze, gościnność i dbałość o gościa. U nas w Polsce jest to naturalna cecha każdego gospodarza czy gospodyni, w każdej grupie wiekowej. Niestety , miałem chyba pecha, moi gospodarze tę dbałość rozumieli chyba trochę inaczej, niż można by się spodziewać. Szokujące było też podejście do higieny( np. przykre przypadki natrafiania na włosy w kanapkach) Fakt, może się czepiam, to mógł być przypadek, ale trzy dni pod rząd? Zresztą mój kompan w niedoli, albowiem trafiłem do angielskiego domu wraz z kolegą ze szkoły , też raz, czy dwa miał „taki dodatek” na talerzu. Ja rozumiem, że gospodyni miała długie włosy, ale bez przesady… Bałagan w domu oczywiście niemiłosierny, niby da się przełknąć, ale któregoś razu zostałem poproszony przez gospodynię o znalezienie suszarki rzekomo leżącej na podłodze w pokoju na piętrze, zadanie niby proste jednakże tylko pozornie. Oglądaliście kiedyś amerykańskie filmy, gdzie mama prosi swoje dzieci o uprzątniecie pokoju, a te ładują wszystko do szafki, z której potem wszystko się wysypuje po ich późniejszym otwarciu? Jak tam wszedłem to powiedzmy, że pokój wyglądał, jakby ktoś przed moim wejściem otworzył… hmmm … wszystkie szafki w tym domu (tak, ich zawartość leżała majestatycznie na podłodze). Jednym słowem w poszukiwaniach suszarki przez tony ubrań i innych przedmiotów można było się dziesięć razy zgubić i utopić ,nurkując po zgubę naszej gospodyni. Temperatura w domu była (jakby tego wszystkiego było mało) raptem wyższa od tej na dworze o jakieś dwa, trzy, a może i cztery stopnie (na zewnątrz było zazwyczaj w dzień około dziesięciu stopni Celsjusza, w nocy około pięciu). Po drugie, szacunek do próśb gościa w Polsce wydaje się być oczywisty, jednakże w Londynie… może nie do końca. Proszę o kanapki bez masła – dostaje z masłem, proszę o jakiś koc na noc, bo aż para z ust w pokojach idzie, dostaje prześcieradło, proszę o podwiezienie do szkoły, w której mają się odbyć projektowe spotkania, na to uzyskuję odpowiedź – pojedź sobie autobusem, jest tani. Tak, jest tani, nawet bardzo rzekłbym, bo jest darmowy, tyle że tylko i wyłącznie dla obywatela Anglii w wieku szkolnym. Tak więc połowa pieniędzy przeznaczonych na zakupy na wyjeździe czy inne uciechy poleciały na transport, który bez zniżek jest diabelnie, niestety diabelnie drogi. Kilometr wychodzi za jakieś 2 funty, czyli w wolnym przeliczeniu jest to około 10 złotych.

W tym miejscu możemy swobodnie przejść do różnic walutowych, czy cen poszczególnych towarów pomiędzy Polską a Anglią. Ceny transportu tak jak nadmieniłem bardzo wysokie, ceny pożywienia też, bo prawie cztery razy większe, jednakże ceny ubrań ( tu zaskoczenie) zbliżone do polskich a nawet często tańsze! Jednym słowem można się obkupić w markowe rzeczy przy małym wydatku – dla kogoś kto lubi zakupy to chyba istny raj. Wracając do jedzenia, nie wiem dlaczego Anglicy do wszystkiego starają się przemycić tak ogromne ilości masła, dla przykładu ciasteczka nawet czekoladowe smakowały jak kostka wspomnianego tłuszczu. Nie muszę chyba wspominać o wyższych zarobkach w Anglii, gdzie osoba pracująca na zmywaku zarabia często powyżej średniej krajowej w Polsce. Powiedziałbym więcej, nasz siedemnastoletni gospodarz roznoszący bodajże ulotki przez raptem kilka godzin, zgarnia za taki „dzień” pracy dwadzieścia pięć funtów i pracuje tak dwa razy w tygodniu. To daje dwieście funtów miesięcznie. Dwieście funtów miesięcznie za roznoszenie przez parę godzin ulotek, raptem przez osiem dni? Żyć, nie umierać.

Kolejną różnicą jaką zdołałem zauważyć, to różnorodność narodowa społeczeństwa. W Polsce, cudzoziemca czy przedstawiciela innej rasy, spotykamy głównie w centrum, blisko hoteli, biurowców korporacyjnych. W Anglii (przynajmniej w Harrow – w dzielnicy Londynu, w której właśnie okazję miałem gościć) ten stosunek się odwraca, a mianowicie to rodowity Anglik będzie rzadkością. Generalnie widoki jak w kraju arabskim. Wszędzie ciemne włosy, ciemne oczy, ciemna karnacja. Tureccy uczestnicy wymiany pewnie czuli się jak w domu.

Coś, co mnie zaskoczyło, to fakt, że często zaczepiano nas ,pytając się, tu cytuję: „Ej, chcesz trochę trawy? Tanio!”. Ku mojemu zaskoczeniu, taka oferta padała głośno i wyraźnie i to głównie w miejscach publicznych, pełnych innych ludzi. Widok oburzenia po odmowie - bezcenny. W Anglii podczas sześciodniowego pobytu byłem świadkiem takiej sytuacji kilkakrotnie. Czyżby to było w tym kraju normalne?

Jedno , co jest pewne , to fakt, że mimo różnych przykrych obserwacji , zdarzeń i pechowych zrządzeń losu, miałem możliwość poznać różne obyczaje i życie diametralnie inne od naszego. Miło wspominam musical „Charlie w fabryce czekolady”, który był na bardzo wysokim poziomie. Wielce pouczające było także obserwowanie tętniącego życiem ( bez względu na porę) miasta . Świetne wspomnienia zachowałem ze zwiedzania Londynu, z bezpośrednich rozmów z Anglikami. Kontakt z żywym językiem jest niezwykłym doświadczeniem i możliwością sprawdzenia swoich umiejętności. Ciekawym elementem podróży była też możliwość obserwowania tego jak żyją „na wyspach” nasi rówieśnicy, jak wyglądają relacje między nimi i ich rodzicami, całkowicie odmienne od relacji w naszym kraju.

Nie nadaremno mówi się , że bogactwo tkwi w różnorodności. Londyn jest takim tyglem wielokulturowości , przedsmakiem wielkiego świata i globalizacji. Polecam!

Tekst: Mateusz Spalik, 2b